Kapłani  Cofnij

Na ROK WIARY Wspomnienia parafianki z Sambora o pracy duszpasterskiej ks. Kazimierza Mączyńskiego. Wieloletniego proboszcza w kościołach: Ścięcia Jana Chrzciciel w Samborze, Narodzenia św. Jana Chrzciciela w Mościskach i św. Antoniego we Lwowie.

Wspomnienia dotyczące pracy duszpasterskiej na parafiach objętych przez ks. Kazimierza nie znajdziemy w żadnych źródłach pisanych. Po wojnie w Samborze przez pewien czas duszpasterzowali wywiezieni z Mościsk do lagrów sowieckich redemptoryści O.Karaś, O. Kałużewski, O. Kazimierz Lędzion i bernardyni.

Według relacj Marii Farbotnik, z wykształcenia pielęgniarki, pracownicy Samborskiego szpitala, która często pomagała ks. Kazimierzowi Mączyńskiemu „Przez pierwsze dwa lata był to tylko Sambor, a następnie otrzymał jeszcze do obsługi Mościska i Lwów.”

W niedzielę, w Samborze, odprawiał dwie Msze św. rano i o 11:30. Następnie jechał do Mościsk, a stamtąd do Lwowa. Ta „jazda w kółko”, jak podkreśla Maria Farbotnik, trwała tak przez wszystkie lata. Ciekawym było to, że w każdym kościele, w niedziele wygłaszał inne kazanie. Kazania ks. Kazimierza nie należały do najkrótszych. Raczej określano je jako długie, a nawet „strasznie długie”. Były to jednak kazania zawsze dokładnie opracowane. „Ludzie nie mogli wystać, ale On też musiał stać.”

Jak wynika z relacji M. Farbownik, możemy dojść do wniosku, że kazania ks. K. Mączyńskiego były kazaniami katechetycznymi. „Kazania jego były opracowane na różnych działach religii. Dziesięć Przykazań, Przykazania Kościelne, Katechizm, Biblia.” Każdy piątek, sobota poświęcone były na przygotowanie kazania. Kazania pisane były ręcznie. Były pisane słowo w słowo. Ksiądz nie czytał go, ale głosił. Podkreślone były najważniejsze myśli. „Kazania były bogate w przykłady. Dokładnie opracowane. W te czasy nie można było chodzić na lekcje religii.”

Nie zapomniała o nim „Władza”. M. Farbownik wspomina jak przyszła do Księdza jedna kobieta, która chciała się nauczyć różańca. „Jak Ksiądz może powiedzieć, że ja ją nie nauczę.” Ksiądz dał różaniec i wszystkiego nauczył. Po dwóch tygodniach Ksiądz został wezwany do rejonowego Urzędu. Na pytanie jakim prawem nauczył odmawiać różaniec, Ksiądz miał stałe wytłumaczenie: „Jestem urzędnikiem czy jestem Księdzem?” M. Farbownik wspomina, że zawsze stawiał na pierwszym miejscu godność kapłańską.

Ważnym działem pracy duszpasterskiej były rekolekcje. Głosił je oczywiście sam, bo żaden inny kapłan nie mógł bez pozwolenie władz sprawować kapłańskich funkcji w innym kościele.

Rekolekcje były bardzo męczące. „Był sam jeden na trzy parafie, gdzie dziś pracuje dziesiątki kapłanów. Był zmęczony ale wiedział, że przyszły rekolekcje. Długo siedział w konfesjonale. Kazanie musiał wygłosić, a kazanie było bardzo długie. Musiał Msze odprawić. Już na święta to On padał z nóg.”

Wielkanoc czy Boże Narodzenie to były bardzo trudne dni dla Księdza. We Lwowie czy Mościskach odprawiał nocą. W dzień odprawiał w Samborze. „Był tak zmęczony, że nigdy nie dał się namówić na gościnę.” Zazwyczaj święta kończyły się dla niego przeziębieniem. „Nigdy nie powiedział macie szopkę zrobić, macie grób zrobić. Siedział z nami do drugiej, trzeciej w nocy i razem z ludźmi pracował.”

Ks. K. Mączyński był bardzo blisko ludzi. Był z ludźmi i dlatego każdy wiedział, co miał robić. Regularnie raz w miesiącu spotykał się z „procesjantkami”, czyli mężczyznami i kobietami, którzy w czasie procesji nosili chorągwie, feretrony, figury.

Na majowych nabożeństwach uroczyście trzymano wszystkie chorągwie, jakie były w kościele. W pierwsze niedziele miesiąca miały miejsce adoracje. Również wtedy, uroczyście trzymano chorągwie. Podobnie było w październiku.

Czterdziestogodzinne nabożeństwo odbywało się uroczyście, przez trzy dni. 6.00 rano Msza św. i całodzienne wystawienie. Nigdy nie brakowało ludzi w kościele. Co ważne było również dużo młodych.

Ks. K. Mączyński we wspomnieniach M. Farbotnik zapisał się również jako lubiący śpiew kościelny. Sam zorganizował chór, sam przeprowadzał próby. Nigdy nie powiedział do ludzi: „Jak sobie zrobicie, tak będzie.”

Dbał również o materialne zabezpieczenie kościoła. Nie narzekał na brak pieniędzy. „Nie było to wykładanie marmurów, ale remontował tak, jak mu pozwalały fundusze.” Pomagał mu tak zwany komitet, „dwadcatka”. Komitet ten był wymagany przez władze państwowe. Pracownicy z Sambora pomagali również Księdzu w remontach kościołów w Mościskach i Lwowie.

Wymagający od siebie, nigdy, nawet mimo choroby, nie opuścił Mszy św. „Ludzie czekają a ja mam odwołać Msze św.?” Po wylewie, gdy lekarz nakazał mu leżeć, nie posłuchał. Na pytanie Marii Farbotnik: „Jak Ksiądz odprawia Mszę św.? Z naprężeniem, czy prosto już tak?”Usłyszała w odpowiedzi: „Ja zawsze odprawiam Mszę św. jakby to był pierwszy raz.” „Dla Niego Msza św. to było coś wyjątkowego. On tego nie pokazywał. Ale kto z nim bliżej przebywał, to wiedział, że był On bardzo wierzący.”

Dbał również o życie sakramentalne. Chrzty, śluby udzielane były oficjalnie jak i potajemnie. Wiele zapisów nie spotkamy w żadnych księgach – było to powodowane względami bezpieczeństwa.

Opiekował się również grekokatolikami, którzy nie mieli swoich cerkwi. Ksiądz wziął nawet lekcje języka ukraińskiego, by lepiej rozumieć, zwłaszcza podczas spowiedzi.

Sam dbał również o polskość – uczył dzieci języka polskiego. Sposób uczenia był bardzo prosty – dzieci pisały listy do Księdza, a On poprawiał błędy. Bywało, że w poprawianiu listów pomagały „przedwojenne” nauczycielki – polki.

Pisano również do Księdza „zapytania” – w kościele stała skrzynka, gdzie można było składać kartki z pytaniami do księdza.

W Obsługiwanych kościołach ksiądz zaadaptował na mieszkanie miejsce w zakrystii kościoła w Samborze w Mościskach i we Lwowie, gdzie zamieszkał Ksiądz Mączyński.

Plan pracy Księdza obejmował – od wtorku do niedzieli – Sambor; niedziela po południu – Mościska; niedziela wieczorem – Lwów, i aż do wtorku rano.

Do tego dochodziły wyjazdy na pogrzeby (nabożeństwo odprawiano tylko w domu przy zmarłym). Te wyjazdy dotyczyły również okolicznych wiosek.

Najwięcej czasu poświęcał na konfesjonał. I Komunia św dzieci, nie była ze zrozumiałych względów tak uroczysta, jak dzisiaj. Dzieci przygotowywała teoretycznie jedna z parafianek, a do Księdza przychodziło się zdawać egzamin. Każda wioska miała taką swoją „katechetkę”.( W Mościskach p. M. Jasińska i inne.)

Niektóre nabożeństwa paraliturgiczne prowadzili świeccy, nabożeństwo Drogi Krzyżowej, które wierni odprawiali sami do dziś ta praktyka przetrwała w Mościskach.

„Kazania były długie, ale mówią tak, że to dzięki niemu, dzięki jego kazaniom, te czasy dla wierzących nie były tak trudne.” Często były to kazania trudne, ale było widać jak starał się mówić trudne sprawy, prostym językiem. Dlatego te kazania były mądre. Był to człowiek pracy. Trzy duże parafie – Mościska, Sambor, Lwów. Skąd u niego było tyle sił? Dziś te parafie obsługuje około 30 kapłanów, a on był sam. Mimo tego zawsze był punktualny. Nigdy się nie spóźnił.”

„Rzetelność do spełniania kapłańskich obowiązków była wielka. Jeśli spowiadał, to nie patrzył na zegarek. Mogła być pierwsza, druga, trzecia godzina w nocy. Ja sam do pierwszej spowiedzi przystępowałem o pierwszej w nocy. Tak dużo było ludzi. A wcześniej był dokładny egzamin z każdym dzieckiem przystępującym do I Komunii Św.”

Do czasu, gdy Ksiądz nie miał jeszcze samochodu, w każdy wtorek wychodziło się po Księdza na dworzec kolejowy, aby pomóc przynieść torby. Tak było do momentu, gdy Księdzu zwrócono uwagę, że pozwala nosić sobie torby. Ta uwaga pochodziła od urzędników „Aparatu Upołnomocziennoho po Diełam Religii”. A Ksiądz miał częste ich odwiedziny: „Godność Kościoła była zachowana. To była wielka dyplomacja. W te czasy trzeba było umieć im się ukłonić i kościół uratować.”

„Wielkim problemem” dla urzędników wyznaniowych były nowe malowidła ścienne. Nad wejściem do zakrystii wymalowana została scena – Pan Jezus w otoczeniu dzieci. Pod obrazem malarz umieścił napis: „Pozwólcie dzieciom przyjść do mnie.” Ten napis oczywiście władze zinterpretowały po swojemu. Nakazano zamalować napis nad drzwiami zakrystii.

Parafianie widzieli zmęczenie Księdza. Na pytanie „Dlaczego księdzu potrzebny jest Lwów”, w odpowiedzi usłyszeli: „Lwów potrzebny mi jest dla mego duchowego ubogacenia.” Lubił teatr, kino. A tego ani w Samborze, ani w Mościskach nie było. Przy wyjazdach do Rygi lubił zajść do restauracji. Do Rygi jeździł dwa razy w roku. Z ojcem rozmawiał tylko po polsku.

Często lwowiacy zarzucali mu mało polskości, opuszczanie tytułu w litanii „Królowo Polski”. W tych czasach, gdy Cerkiew Grecko katolicka była zdelegalizowana, około 30 % wiernych w kościele, to byli Ukraińcy. „Łaciny z polskością było pół na pół. Był bardzo tolerancyjny.” Zezwalał na spowiadanie przez księży greckokatolickich – „podziemnych”. Pomagał tym kapłanom, najczęściej intencjami. Pomagał nie bezpośrednio, ale przez ludzi mających kontakty z tymi kapłanami. „Ci Ukraińcy, którzy nie zdradzili wiary, narodu byli bardzo wdzięczni Księdzu. Stąd pamiętali o Nim na imieniny i urodziny. Stąd dlatego było tak z tą polskością. A w Samborze On nam dał wiele polskości. Wynajął nauczycielkę, aby nas uczyła języka polskiego. Nauczył nas więcej polskiego niż dziś niejeden profesor.”

Jego pobożność była pełna podziwu. Nieraz zastawano księdza w kościele z brewiarzem. „Z brewiarzem się nie rozstawał. Był bardzo modlący się, ale i przykładny życiem.”

Był zapracowany, ale „ratował każdą duszę.” Wiele czasu poświęcał narzeczonym. Zwłaszcza „mieszanym”, to znaczy, gdy jedna strona była niewierząca. „Dziś jest wielu ludzi, którzy są wierzący dzięki ks. Mączyńskiemu. Choć wtedy nie było trudno wierzyć.”

Rzadko się uśmiechał, ale jak już się śmiał to był to bardzo szczery uśmiech. Był dystans miedzy księdzem a pracownikami, ale ten dystans wypływał z godności kapłańskiej.

Jako kapłan żył skromnie. Nie było u niego nigdy gospodyni, choć nie brakowało „babć”, które troszczyły się o Księdza. Śniadania były skromne. Obiad jadł tylko w niedziele, w Mościskach. Prawdopodobnie było to związane z chorobą żołądka Księdza. Gospodyni pojawiła się dopiero, gdy na niedzielę zaczął dojeżdżać organista ze Lwowa, ale był to tylko obiad dla organisty. Ulubiona potrawą Księdza była kapusta kiszona, którą sam przygotowywał. „A przygotowanie kapusty to była cała ceremonia.”

Ulubionym nabożeństwem było wprowadzone przez niego nabożeństwo do św. Antoniego we wtorki. Dzięki temu szczególnie na to nabożeństwo przybywało wiele osób.

Nie udało się natomiast ks. Mączyńskiemu otworzyć kościół św. Elżbiety we Lwowie. Mimo posiadanego pozwolenia od władz (1990) uzyskanego w Moskwie przez delegacje ludzi świeckich w czacie „Gorbaczowskiej Pierietrojki”, kościoła nie otwarto, a pozwolenie cofnięto (1991).

Pracy było dużo. Ks. K. Mączyński prosił Biskupa o pomoc. Pierwszym pomocnikiem był ks. Augustyn Mednis, ale dość szybko trafił do Szczerca i Stryja. Drugim pomocnikiem był ks. Ludwik Kamilewski, który po pewnym czasie przeszedł do Katedry we Lwowie, do pomocy o. Rafałowi Kiernickiemu.

W swojej wizji pasterskiej założył chór.

Na rodziców chrzestnych przyjmował ks. Kazimierz tylko chrześcijan. W dzień chrztu zobowiązani byli przystąpić do sakramentu spowiedzi. Chrzest odbywał się tylko w zakrystii, w specjalnie przygotowanym do tego miejscu. „Nikogo nie naraził przed władzami za przyniesienie dziecka do chrztu św. Ludzie wiedzieli, że ksiądz nie pójdzie do władzy, że nie przekaże spisków. Zapisywał chrzty, ale wszystkie zapiski były w języku łotewskim, to stanowiło problem z odczytaniem.”

Ważną cechą ks. Kazimierza była jego punktualność. Tego wymagał od siebie i innych. Para, która chciała przyjąć sakrament ślubu, musiała czekać przed drzwiami na księdza. Byli wprowadzani uroczyście do kościoła przez Księdza. Ci, którzy się spóźnili, mieli „pamiątkę na całe życie”. Wchodzili do kościoła sami. W Mościskach nakazał zamykanie drzwi przed spóźnialskimi. Porównywał to do korzystania z pociągu: „Jak się spóźnisz, to nie ma pociągu. Już jest daleko.”

Innym zwyczajem, który starał się wykorzenić ks. Mączyński, były tak zwane „pomynki.” To zwyczaj związany z pogrzebami, czyli „jedzenie” po pogrzebie. Kiedy ktoś nie słuchał Księdza, i przygotowywał „pomynki”, narażał się tak, że Ksiądz potrafił nie odprawić ceremonii pogrzebowych. Podkreślał, zwłaszcza w kazaniach, że jest to zwyczaj niechrześcijański, niekatolicki. Takie „lekcje” Księdza spowodowały, że dzisiaj rzymskokatoliccy w Samborze nie praktykują „pomynek”.

Czas wakacji wykorzystywał na katechizację dzieci. Przygotowany był zestaw pytań. Do egzaminu przychodziły dzieci z rodzicami. Jeśli dziecko nie znało odpowiedzi, pytanie zadawano rodzicom. Była to swoista „katecheza dorosłych”. Rodzice sami musieli być przygotowani na egzamin.

Znane było również zdecydowanie księdza co do posługi zmarłym. Nie pochował ks. Kazimierz kogoś, kto nie chciał mieć żadnego związku z Kościołem. Kto umierał nie zaopatrzony sakramentami, dla Księdza był to znak, że jego wolą było być pochowanym bez kapłana. To przyniosło również efekty, że wierni dbali o przygotowanie do śmierci.

Kolejną cechą kapłańską było jego umiejętność milczenia. Mimo, że ludzie widzieli go zmartwionego nigdy „nie dzielił” się swoimi bólami.

PS. Po raz ostatni oficjalnie ks. K. Mączyński (przed wyjazdem na Łotwę w 1991) odwiedził Mościska w 1988 roku był obecny na Prymicji ks. Gerarda Liryka.